Listopadowe zamyślenia.
„Przychodzi taki czas w ciągu roku, kiedy mówimy: Jesień idzie… Wspomnień ubywa, przybywa trosk. Tylko czy bać się jesieni? Tego, co przyniosą zamglone poranki i poszarzałe dni? – pyta ksiądz Marek Sokołowski w „Powracaniu czasów”. – Liście spadną, chociaż złotem radowały i czerwienią… Czy bać się przydługich wieczorów w deszczu całych? I zanim się zacznie walka z przygnębieniem, zanim meteopaci kolejny niż przepowiedzą, warto na chwil kilka zatrzymać się przy początku tej epoki. A jest to epoka powracających. Wracają fizycznie i duchowo… Czas jesieni jest dobry dla człowieka, bo przynosi obfitość pracowitym, ale i poczucie winy tym, co wszystko roztrwonili. Ma w sobie coś z rachunku sumienia przed odejściem. To jakby szczególnie ważne obrachunki stworzenia ze Stwórcą. To też czas oddzielania pszenicy od kąkolu” (Warszawa 2001, s. 13).
Złota polska jesień. Jeszcze ostatnie liście muszą opaść, ścięte przymrozkiem, jeszcze trzeba zebrać ostatnie plony, zabezpieczyć kwiaty na zimę, nakupić węgla i drzewa dla najbliższych, jeszcze trzeba spojrzeć po raz ostatni na starą stodołę, na drzewa, które za szybko urosły, jeszcze trzeba pokłonić się tej ciszy, jeszcze trzeba jeden raz zatęsknić za bocianami, które już odleciały do swojej ojczyzny.
Nadchodzi taki moment w życiu człowieka, kiedy częściej wraca on do swojej przeszłości, do minionych lat, do znajomych miejsc, do domu rodzinnego, który nie jest już tym samym domem, gdyż najczęściej brakuje w nim tych, którzy byli ostoją szczęścia, gwarantem bezpiecznego i beztroskiego dzieciństwa. Nadchodzi taki moment, kiedy wraca człowiek myślą do domu rodzinnego, w którym niestety nie ma już ojca i nie ma też matki, bo wybrali się właśnie do nieba. Jakże trudne są to powroty.
A przecież wracać trzeba – myślą, wdzięcznością a czasem łzą bólu, że się za mało kochało za życia. Kiedy umiera ojciec lub matka, zawsze coś boli, bardzo boli, choćby się ich za życia bardzo kochało. Im większa miłość, tym większy ból rozstania. Boli serce i dusza, boli cały człowiek, boli nawet sumienie. Miarą człowieczeństwa jest szlachetność i wdzięczność. Tych zaś brakuje coraz częściej na straganach współczesności. „Dmij, dmij zimowy wietrze, nie jesteś ty tak okrutny, jak ludzka niewdzięczność” – wołał Szekspir.
W zbawczym planie Boga jednak nie śmierć jest finałem i kresem, lecz życie wieczne: pełnia radości, miłości i szczęścia. Tę prawdę uświadamiamy sobie szczególnie w czasie tych listopadowych dni. Modlimy się za tych, którzy odeszli już do wieczności, aby mogli się cieszyć radością wielkanocnego poranka i spotkaniem ze Zmartwychwstałym Panem.
Ale trzeba też modlić się za tych, którzy jeszcze pielgrzymują do Domu Ojca. Trzeba modlić się za samych siebie, aby nie ustała nasza wiara w to, że umieramy po to, aby żyć, że rozstanie jest początkiem Spotkania a próg ciemności progiem światła.
Dlatego nie bój się! Do ciebie też przyjdzie Pan przez zamknięte drzwi. Spotkasz Go w ogrodzie, na ulicy, w pracy, w szkole i na uniwersytecie. Spotkasz Go w czasie urlopu i wypoczynku. I spotkasz Go zapewne po tamtej stronie grobu, bo
„przeminęła, przeminęła władza śmierci, moc tyrana.
Grób nie trwoży dzieci Bożych.
Piekła moc już jest złamana.
I my z Panem ożyjemy,
W Jego chwale zasiądziemy” (M. Roy).
„Bo Tyś jest we mnie a ja w Tobie, Panie.
I żyję Twoim wielkim Zmartwychwstaniem” (W. Bąk).
ks. Jan Strzałka